Witam serdecznie!
To jest blog poświęcony Ktosiowi i Edytce, niezwykłym kotkom mieszkającym u zwykłych krakowskich studentów, a pisze go Monika.
Czarny kotek Ktoś jest z nami już ponad rok, po tym, jak został uratowany z przydrożnej kałuży przez moją najlepszą przyjaciółkę. Przez pierwszy tydzień ona się nim zajmowała i dawała mu zastrzyki, bo miał bardzo poważne zapalenie płuc. Ktoś miał wtedy ok. 6 tygodni i był w opłakanym stanie. Prawie nie miał futerka, za to mnóstwo różniastych pasożytów. Niestety (a może na szczęście) Asia nie mogła go zatrzymać. Jej tata wściekał się na myśl o nowym zwierzaku, bo mieli już trzy psy, konia, kozę, kota, szczury, papugę i chyba tyle... Asia studiuje hodowlę zwierząt i są one jej największą, życiową pasją, dzięki czemu nie miała problemu z dawaniem kotu zastrzyków. Całe szczęście, bo ja pewnie bym nie podołała.
To było jakoś na początku października 2010. Tak się stało, że ja właśnie miałam wprowadzić się z moim chłopakiem do naszego obecnego mieszkania i zawsze marzyłam o tym, żeby mieć kotka. W domu nie było o tym mowy, bo mój brat jest uczulony.
I tak Ktoś znalazł się u nas. Przeżył z nami gruntowny remont mieszkania, z czym było nie mało zachodu, bo jako maluch, który bardzo szybko odzyskiwał formę, był strasznie ruchliwy i wszędzie go było pełno. Na szczęście udało nam się utrzymać go z dala od remontowanych części mieszkania bez żadnego uszczerbku na zdrowiu ;)
Od tej pory Ktoś rósł jak na drożdżach i stał się naszym oczkiem w głowie. Jako znajda jest niezwykle wdzięczny i kochany, chociaż to łobuziak. Codziennie, kiedy wracaliśmy z uczelni witał nas w drzwiach i czasem był tak stęskniony, że trzeba się było załatwiać, głaszcząc jednocześnie kota siedzącego na kolanach :D
Tak przeżyliśmy sobie rok, aż przyszły wakacje. Ja pojechałam na miesiąc do pracy na Sycylię, Kuba pracował jako pilot wycieczek autokarowych i był w domy raz na tydzień, a kotkiem opiekowała się moja kuzynka na zmianę z siostrą mojego partnera.
Po naszym powrocie kotek był tak wytęskniony, że przez trzy dni non-stop tulił się i mruczał. Przez dwa tygodnie po powrocie byłam prawie cały czas w mieszkaniu i bawiliśmy się razem.
Później przyszła tzw. kampania wrześniowa i poświęcaliśmy mu mniej czasu, zaczęliśmy wychodzić często na całe dnie, jak to w normalnym życiu bywa, i kotek zostawał sam na długie godziny. O ile wcześniej nie miał z tym problemu, ostatnio zrobił się osowiały i... smutny? Chyba tak...
Porozmawialiśmy z kilkoma osobami bardziej doświadczonymi w hodowli kotków i okazało się, że może być samotny oraz, że najlepiej mieć co najmniej dwa kotki.
Kot nie bawi się z człowiekiem tak, jak z drugim kotem. Szybko doszliśmy do wniosku, że adopcja drugiego kota będzie lekarstwem dla duszy Ktosia, zaczęłam więc szukać ogłoszeń adopcyjnych w internecie.
Tak właśnie znalazłam Edytkę - śliczną, czarno-białą, około pięciomiesięczną koteczkę. Zakochaliśmy się w niej, jak tylko zobaczyliśmy zdjęcia. Szukaliśmy kota młodszego od Ktosia, ale na tyle dużego, żeby nasz czarnulek go nie zamęczył. Edycia byłą w idealnym wieku. Z opisu na stronie wynikało, że ma podobny, aktywny i słodki, łobuzerski charakter.
Szybko zadzwoniłam pod podany na stronie numer telefonu, gdzie pani Ola podała mi kontakt do tymczasowej opiekunki tej małej piękności, Magdy. Minęło kilka dni, trochę formalności i w piątek 23.09.2011 kicia była już u nas.
Pierwszy wieczór i noc przespała schowana w szafce w łazience, panicznie bojąc się zarówno nas, jak i Ktosia.
Sobota upłynęła jej w większości pod naszym łóżkiem, gdyż niepewni, co zrobią kotki zostawione samym sobie, zamknęliśmy je w osobnych pomieszczeniach na większą część dnia. Po powrocie do mieszkania, około godziny 16:00, drzwi zostały otwarte i koty zaczęły niepewnie się obwąchiwać i gonić za sobą. Gdy wychodziliśmy z domu około 20:20, nie zamykaliśmy już drzwi i po 23:00, kiedy wróciliśmy Edytka siedziała wystraszona pod łóżkiem, a Ktoś zupełnie ją olał. Później, po długim przekonywaniu jej nieśmiałym głaskaniem, wyszła do nas i zaczęła się tulić i prosić o pieszczoty. Tu zaczęły się schody, bo Ktoś chyba zrobił się zazdrosny i zaczął ją gonić i bić. Nie minęło jednak wiele czasu, jak ona zaczęła odwdzięczać mu się pięknym za nadobne.
Noc z soboty na niedzielę była dla nas koszmarem! Chyba do 4:00 rano koty goniły się nie zważając na przeszkody stojące im na drodze, co skutkowało strasznym hukiem co kilka sekund. Nie obeszło się również bez koncertów i syczenia. W końcu zamknęłam Edytkę z nami w sypialni a Ktosiowi zostawiłam resztę mieszkania. Kicia przyszłą, mruczała, tuliła się i domagała pieszczot, a gdy zaczynałam zasypiać, miauczała, żeby się nią zająć. Po około pół godziny, kiedy na zewnątrz już powoli lecz nieubłaganie zaczynało się rozjaśniać Ktoś podszedł do drzwi, zaczął w nie pukać i miauczeć. Reakcja koteczki była natychmiastowa - zaczęła robić dokładnie to samo!
Przez irytację spowodowaną brakiem snu zaczęła się przedzierać nadzieja - może już się tak polubiły, że chcą się przytulić i położyć z nami spać... Niestety! To było tylko złudzenie.
Kotłowanie, bieganie, hałasowanie, koncertowanie, dzwonienie zabawkami - wszystko zaczęło się na nowo.
W końcu nie wytrzymałam i wyrzuciłam oba koty, z miskami i kuwetą na korytarz, zamknęłam drzwi i postanowiłam nie reagować. Nie minęło wiele czasu, jak hałasy ucichły. Dzięki Bogu, przed 6 rano mogliśmy spokojnie zasnąć.
Koło 10:00 rano znaleźliśmy Ktosia śpiącego na swoim ulubionym fotelu i Edytkę wciśniętą za komputer, gdzie kocurek się nie mieści. Kicia początkowo była bardzo wystraszona, ale po chwili głaskania odzyskała pewność siebie i zaczęła gonić Ktosia i polować na niego. Mała bestia nie da sobie w kaszę dmuchać.
Kolejne kilka godzin upłynęło nam na przygotowaniach do wyjścia na obiad do rodziców, a kotom na szalonym bieganiu, skakaniu, fruwaniu i łamaniu praw fizyki ;)
Chcieliśmy znów zamknąć je osobno, ale skończyła się już agresja, miauki i syczenie więc porzuciliśmy ten pomysł.
Jeszcze zanim wyszliśmy z domu miała miejsce kolejna zabawna sytuacja: Edytka tak wymęczyła Ktosia, że w pewnym momencie, idąc przez pokój, kot zatrzymał się, położył i zasnął. Po porostu padł na swój koci pyszczek :)
Jest jedna rzecz, z którą walczymy ale pewnie zajmie nam jeszcze troszkę czasu: Ktoś wchodzi do kuwetki Edytki i się w niej kładzie. Prawdopodobnie właśnie to było przyczyną kociej kupki na dywaniku w łazience. Cóż, kicia nie dostała ochrzanu, bo to dopiero jej początki tutaj i i tak ma wystarczająco dużo stresu. Mam tylko nadzieję że ta sytuacja się już nie powtórzy.
Jeżeli chodzi o jedzenie: Ktoś polubił miseczkę Edytki i kiedy im nakładamy, idzie do niej zamiast do swojej, ale kicia jest sprytna i albo go przegania albo idzie do jego miski więc z głodu chyba nie umrze.
Dziś wieczorem koty już bawiły się razem piłeczką i myszką. Są tylko agresywne, kiedy kocimiętkę da się im w jednym miejscu :D ale remedium na to jest bardzo proste: trzeba (koniecznie jednocześnie) nasypać ją przed każdym pyszczkiem.
Mam nadzieję, że wszystko już będzie coraz lepiej i niedługo będą się tulić i razem spać, tak jak robią to koty naszych znajomych.
Będę starała się pisać tu często i dorzucać zdjęcia, ale na nie trzeba troszkę poczekać, bo na razie koty są na to zbyt ruchliwe.