niedziela, 25 września 2011

Początki

Witam serdecznie!

To jest blog poświęcony Ktosiowi i Edytce, niezwykłym kotkom mieszkającym u zwykłych krakowskich studentów, a pisze go Monika.

Czarny kotek Ktoś jest z nami już ponad rok, po tym, jak został uratowany z przydrożnej kałuży przez moją najlepszą przyjaciółkę. Przez pierwszy tydzień ona się nim zajmowała i dawała mu zastrzyki, bo miał bardzo poważne zapalenie płuc. Ktoś miał wtedy ok. 6 tygodni i był w opłakanym stanie. Prawie nie miał futerka, za to mnóstwo różniastych pasożytów. Niestety (a może na szczęście) Asia nie mogła go zatrzymać. Jej tata wściekał się na myśl o nowym zwierzaku, bo mieli już trzy psy, konia, kozę, kota, szczury, papugę i chyba tyle... Asia studiuje hodowlę zwierząt i są one jej największą, życiową pasją, dzięki czemu nie miała problemu z dawaniem kotu zastrzyków. Całe szczęście, bo ja pewnie bym nie podołała.

To było jakoś na początku października 2010. Tak się stało, że ja właśnie miałam wprowadzić się z moim chłopakiem do naszego obecnego mieszkania i zawsze marzyłam o tym, żeby mieć kotka. W domu nie było o tym mowy, bo mój brat jest uczulony.

I tak Ktoś znalazł się u nas. Przeżył z nami gruntowny remont mieszkania, z czym było nie mało zachodu, bo jako maluch, który bardzo szybko odzyskiwał formę, był strasznie ruchliwy i wszędzie go było pełno. Na szczęście udało nam się utrzymać go z dala od remontowanych części mieszkania bez żadnego uszczerbku na zdrowiu ;)

Od tej pory Ktoś rósł jak na drożdżach i stał się naszym oczkiem w głowie. Jako znajda jest niezwykle wdzięczny i kochany, chociaż to łobuziak. Codziennie, kiedy wracaliśmy z uczelni witał nas w drzwiach i czasem był tak stęskniony, że trzeba się było załatwiać, głaszcząc jednocześnie kota siedzącego na kolanach :D

Tak przeżyliśmy sobie rok, aż przyszły wakacje. Ja pojechałam na miesiąc do pracy na Sycylię, Kuba pracował jako pilot wycieczek autokarowych i był w domy raz na tydzień, a kotkiem opiekowała się moja kuzynka na zmianę z siostrą mojego partnera.

Po naszym powrocie kotek był tak wytęskniony, że przez trzy dni non-stop tulił się i mruczał. Przez dwa tygodnie po powrocie byłam prawie cały czas w mieszkaniu i bawiliśmy się razem.
Później przyszła tzw. kampania wrześniowa i poświęcaliśmy mu mniej czasu, zaczęliśmy wychodzić często na całe dnie, jak to w normalnym życiu bywa, i kotek zostawał sam na długie godziny. O ile wcześniej nie miał z tym problemu, ostatnio zrobił się osowiały i... smutny? Chyba tak...

Porozmawialiśmy z kilkoma osobami bardziej doświadczonymi w hodowli kotków i okazało się, że może być samotny oraz, że najlepiej mieć co najmniej dwa kotki.
Kot nie bawi się z człowiekiem tak, jak z drugim kotem. Szybko doszliśmy do wniosku, że adopcja drugiego kota będzie lekarstwem dla duszy Ktosia, zaczęłam więc szukać ogłoszeń adopcyjnych w internecie.

Tak właśnie znalazłam Edytkę - śliczną, czarno-białą, około pięciomiesięczną koteczkę. Zakochaliśmy się w niej, jak tylko zobaczyliśmy zdjęcia. Szukaliśmy kota młodszego od Ktosia, ale na tyle dużego, żeby nasz czarnulek go nie zamęczył. Edycia byłą w idealnym wieku. Z opisu na stronie wynikało, że ma podobny, aktywny i słodki, łobuzerski charakter.
Szybko zadzwoniłam pod podany na stronie numer telefonu, gdzie pani Ola podała mi kontakt do tymczasowej opiekunki tej małej piękności, Magdy. Minęło kilka dni, trochę formalności i w piątek 23.09.2011 kicia była już u nas.

Pierwszy wieczór i noc przespała schowana w szafce w łazience, panicznie bojąc się zarówno nas, jak i Ktosia.
Sobota upłynęła jej w większości pod naszym łóżkiem, gdyż niepewni, co zrobią kotki zostawione samym sobie, zamknęliśmy je w osobnych pomieszczeniach na większą część dnia. Po powrocie do mieszkania, około godziny 16:00, drzwi zostały otwarte i koty zaczęły niepewnie się obwąchiwać i gonić za sobą. Gdy wychodziliśmy z domu około 20:20, nie zamykaliśmy już drzwi i po 23:00, kiedy wróciliśmy Edytka siedziała wystraszona pod łóżkiem, a Ktoś zupełnie ją olał. Później, po długim przekonywaniu jej nieśmiałym głaskaniem, wyszła do nas i zaczęła się tulić i prosić o pieszczoty. Tu zaczęły się schody, bo Ktoś  chyba zrobił się zazdrosny i zaczął ją gonić i bić. Nie minęło jednak wiele czasu, jak ona zaczęła odwdzięczać mu się pięknym za nadobne.
Noc z soboty na niedzielę była dla nas koszmarem! Chyba do 4:00 rano koty goniły się nie zważając na przeszkody stojące im na drodze, co skutkowało strasznym hukiem co kilka sekund. Nie obeszło się również bez koncertów i syczenia. W końcu zamknęłam Edytkę z nami w sypialni a Ktosiowi zostawiłam resztę mieszkania. Kicia przyszłą, mruczała, tuliła się i domagała pieszczot, a gdy zaczynałam zasypiać, miauczała, żeby się nią zająć. Po około pół godziny, kiedy na zewnątrz już powoli lecz nieubłaganie zaczynało się rozjaśniać Ktoś podszedł do drzwi, zaczął w nie pukać i miauczeć. Reakcja koteczki była natychmiastowa - zaczęła robić dokładnie to samo!
Przez irytację spowodowaną brakiem snu zaczęła się przedzierać nadzieja - może już się tak polubiły, że chcą się przytulić i położyć z nami spać... Niestety! To było tylko złudzenie.
Kotłowanie, bieganie, hałasowanie, koncertowanie, dzwonienie zabawkami - wszystko zaczęło się na nowo.
W końcu nie wytrzymałam i wyrzuciłam oba koty, z miskami i kuwetą na korytarz, zamknęłam drzwi i postanowiłam nie reagować. Nie minęło wiele czasu, jak hałasy ucichły. Dzięki Bogu, przed 6 rano mogliśmy spokojnie zasnąć.

Koło 10:00 rano znaleźliśmy Ktosia śpiącego na swoim ulubionym fotelu i Edytkę wciśniętą za komputer, gdzie kocurek się nie mieści. Kicia początkowo była bardzo wystraszona, ale po chwili głaskania odzyskała pewność siebie i zaczęła gonić Ktosia i polować na niego. Mała bestia nie da sobie w kaszę dmuchać.
Kolejne kilka godzin upłynęło nam na przygotowaniach do wyjścia na obiad do rodziców, a kotom na szalonym bieganiu, skakaniu, fruwaniu i łamaniu praw fizyki ;)
Chcieliśmy znów zamknąć je osobno, ale skończyła się już agresja, miauki i syczenie więc porzuciliśmy ten pomysł.
Jeszcze zanim wyszliśmy z domu miała miejsce kolejna zabawna sytuacja: Edytka tak wymęczyła Ktosia, że w pewnym momencie, idąc przez pokój, kot zatrzymał się, położył i zasnął. Po porostu padł na swój koci pyszczek :)

Jest jedna rzecz, z którą walczymy ale pewnie zajmie nam jeszcze troszkę czasu: Ktoś wchodzi do kuwetki Edytki i się w niej kładzie. Prawdopodobnie właśnie to było przyczyną kociej kupki na dywaniku w łazience. Cóż, kicia nie dostała ochrzanu, bo to dopiero jej początki tutaj i i tak ma wystarczająco dużo stresu. Mam tylko nadzieję że ta sytuacja się już nie powtórzy.

Jeżeli chodzi o jedzenie: Ktoś polubił miseczkę Edytki i kiedy im nakładamy, idzie do niej zamiast do swojej, ale kicia jest sprytna i albo go przegania albo idzie do jego miski więc z głodu chyba nie umrze.

Dziś wieczorem koty już bawiły się razem piłeczką i myszką. Są tylko agresywne, kiedy kocimiętkę da się im w jednym miejscu :D ale remedium na to jest bardzo proste: trzeba (koniecznie jednocześnie) nasypać ją przed każdym pyszczkiem.

Mam nadzieję, że wszystko już będzie coraz lepiej i niedługo będą się tulić i razem spać, tak jak robią to koty naszych znajomych.

Będę starała się pisać tu często i dorzucać zdjęcia, ale na nie trzeba troszkę poczekać, bo na razie koty są na to zbyt ruchliwe.

3 komentarze:

  1. Oj, to działo się faktycznie tej nocy...Ktoś jako jedynak przez prawie cały rok przyzwyczaił się do tego, że ma Was tylko dla siebie. Trudno mu teraz podzielić się Wami z innym kotem.
    Na pewno koty jeszcze jakiś czas będą próbowały walczyć o pierwszeństwo i przywództwo. Mam jednak nadzieję, że dość szybko wypracują kompromis w układach i przestaną tak szaleć.
    Co do kupki na dywaniku to upewniam się - zdjęliście chwilowo drzwiczki z kuwety? Bo Edytka może nie umieć wchodzić przez takie drzwiczki.
    Na pewno jest jeszcze rozkojarzona i nie do końca potrafi zlokalizować kuwety w nowym miejscu - musi się przyzwyczaić. U nas nigdy się nie zdarzyło, żeby załatwiła się poza kuwetą.
    Bardzo jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy kotków; jak się w końcu dogadają.
    Pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałam dodać, że nie polała się krew, a kotki już nie okazują sobie agresji. Nie są jeszcze najlepszymi kumplami ale wydaje mi się, że wszystko jest na dobrej drodze. Bardzo baliśmy się dziś, co mogą zmalować, jak nas nie będzie, jednak one zrobiły duże postępy! Jestem z nich dumna i czuję ogromną ulgę. Tylko mieszkanie jest do góry nogami ale do tego chyba będziemy się musieli przyzwyczaić ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że są postępy. Jeśli krew się nie leje, to znaczy, że nie jest tak źle;) Że to jednak tylko takie "przepychanki" między nimi.
    Choć lepiej by było, gdyby jednak już doszli do jakiegoś porozumienia i zaczęli się normalnie bawić...
    A tutaj zamieszczam link do wątku Edytki na kocim forum Miau.pl - tam jest jej historia od początku, kiedy została znaleziona: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=13&t=129180

    M.

    OdpowiedzUsuń